piątek, 12 września 2014

Wspominając lato

Złota polska jesień za oknem, czas na rachunek sumienia w zakresie letnich perfum. Co prawda nie odkryłam w sobie zamiłowania do klasycznych świeżaków, którą to grupę reprezentują przede wszystkim zapachy z dopiskiem "light" lub "l'eau" w nazwie, ale w dalszym ciągu jestem całkiem zadowolona ze swoich odkryć sezonu. Mam nadzieję, że pozostaną ze mną do przyszłego lata.

1. Nina Ricci, Ricci Ricci

Tych perfum używałam zdecydowanie najczęściej w mijającym sezonie. Od razu zachwyciło mnie niebanalne zastosowanie rabarbaru i bergamotki, dzięki temu zapach jest świeży, ale jednocześnie soczysty i dosyć kwaśny - żadnych tam delikatnych kwiatków czy nut wodnych. O jego przeznaczeniu definitywnie upalnym decyduje fakt, że nie znoszę go na sobie w chłodniejsze dni. Została mi ponad połowa flakonika, więc z pewnością przezimuję ją na przyszłoroczne, wyższe temperatury.
Ricci Ricci ma także jedną z najlepszych reklam, jakie widziałam. Zadziorna panna z kocimi uszami - stąd też wzięłam swój avatar! - oplata szarfą zapachu nawet samą wieżę Eiffla! Perfumy są stworzone dla kobiet pewnych siebie i nieco figlarnych.






2. Lalique, Amethyst

Zaskoczenie sezonu, jeśli nawet nie roku. Początkowo zapach nie podbił mojego serca, ot, nieco przykryte piżmem owoce leśne, może lekkie białe wino stołowe... Dopiero z czasem doceniłam jego niesamowitą uniwersalność, która pozwala go nosić zarówno na co dzień, do casualowych strojów, jak i na bardziej oficjalne okazje. Jest dyskretny, elegancki, nienachalny, ale wciąż charakterny. Soczyście spokojny. Adekwatny do pięknej, wieczorowej sukni, choć sam w sobie przypomina mi raczej spokojne wakacje pod kwitnącym drzewem morwy... Kojarzy mi się z filmem "Jasminum", klasa i prostota.
Zużyłam jedynie małą odlewkę, ale ze względu na jego stosunkowo niską cenę na pewno w niedalekiej przyszłości nabędę cały flakon. Ma poważne zadatki na signature scent, zwłaszcza, gdy sobie przypomnę, że ametyst to mój ulubiony kamień półszlachetny. Cały ten zapach nosi w sobie tę półszlachetność.




3. Nina Ricci, Nina

Jedne z pierwszych testowanych przeze mnie perfum, gdy rozpoczęłam swoją podróż poprzez zapachy na początku tegorocznej wiosny. Jak w przypadku wyżej opisanej propozycji Niny Ricci, tutaj też dominuje kwaskowatość, choć bardziej limonki i zielonego jabłka, podbita sporą dozą słodyczy z pralinek, wydelikacona odrobinę kwiatami. Znów świetna propozycja na upały, gdyż w chłodniejsze dni Nina nie pokazuje nam się w całej swojej, bogatej krasie. Zapach beztroski, dziewczęcy, roześmiany! Niektóre gorące poranki są wręcz stworzone po to, by stanowić tło dla Niny.





4. Dior, Miss Dior Blooming Bouquet

Nigdy nie byłam fanką kwiatowych perfum, jednak ta woda toaletowa podbiła moje serce (albo skórę) od pierwszej chwili. Mamy tu sporo róży i piwonii, kwiatów kobiecych i bardzo delikatnych. Soczyste cytrusowe otwarcie szybko gaśnie, przechodząc na stronę subtelności. Twórca świetnie wykorzystał morelę i brzoskwinię, wyciskając z ich aksamitnych skórek idealną, welurową bazę dla płatków kwiatów. Nie wiem jak to się dzieje, ale jest to najtrwalszy i o najbardziej bogatej projekcji zapach, jaki posiadam w swojej kolekcji. Uparcie trzyma się mojej skóry ponad 12 godzin i ciągnie za sobą miły ogon. Nie używam ich na co dzień, są to perfumy na specjalne okazje - gdy potrzebuję pewności siebie, odwagi, a jednocześnie gdy nie chcę zrazić otoczenia zbyt inwazyjnym zapachem. Wszelkie rozmowy kwalifikacyjne, egzaminy i konkursy pachną mi Miss Dior BB. I w dalszym ciągu jest piękna, nie naznaczona piętnem stresu.





Powoli przygotowuję już swoją toaletkę na nadejście jesieni, co w mojej opinii oznacza porę na kadzidlane, migdałowe zapachy. Głęboko wierzę w to, że najbliższe tygodnie z trochę niższą temperaturą, ale wciąż pięknym słońcem będą idealnym tłem dla prawdziwych popisów perfumeryjnych.